8 gru 2015

choroba

Dawno nic tu nie pisałam, ani nie umieszczałam rysunków, bo nie mam czym się chwalić.
Coś odbiera mi chęci i energię do najprostszych czynności. Są dni kiedy to sparowanie skarpetek przerasta mnie fizycznie i psychicznie.
Moje wahania nastrojów są uciążliwe dla otoczenia ale też i dla mnie samej. Jestem non stop zmęczona. Mam ochotę leżeć i patrzyć się tępo w sufit. Przestać myśleć. Od myśli roją się głupie pomysły, człowiek się denerwuje płacze.

Poszłam do szpitala psychiatrycznego w sierpniu po incydencie u neurologa... u pani w średnim wieku leżał na biurku nóż do rozcinania kopert. Długie lśniące ostrze z ciężką rękojeścią. To było rutynowe badanie, a ja myślałam tylko o tym jak to cudownie by było wbić sobie je w serce lub poderżnąć nim gardło, żeby w końcu przestać myśleć... omal się nie popłakałam w gabinecie.
Rozryczałam się po jego wyjściu. Z trudem wdrapałam się na piętro wyżej do poradni psychologicznej. Młoda na oko recepcjonistka zbyła mnie, że potrzebne jest skierowanie, a ja chciałam po prostu w tej chwili przestać istnieć.

Bez sił dowlokłam się do domu...

Mam problem w chronologicznym umieszczeniem zdarzeń więc nie pamiętam czy następnego dnia udałam się do szpitala psychiatrycznego czy kilka dni później.
Kazali czekać, recepcjonistki plotkowały, sanitariusze przyjechali po jakąś babcię z urojoną ciążą.
Ręce mi się trzęsły a łzy nie przestawały płynąć. Wzięłam za mało chusteczek.
Nie pamiętam rozmowy z pielęgniarką dyżurną. Zmierzyła mi temperaturę, przepisała leki na uspokojenie i kazała zgłosić się na Dolną do terapii grupowej.
Dolna - znowu ostracyzm i lekceważenie, ale czego można się spodziewać? Mają mnóstwo takich jak ja, z większymi problemami, a jednak jakieś miłe słowo, uśmiech, cokolwiek. Czułam się jakbym im przeszkadzała i lepiej, żeby mnie nie było. Zapisali mnie na wizytę...

Byłam bez pieniędzy, przyjaciółka pożyczyła mi na wykupienie recept.
Powrót do domu, olanie kota, proszek i sen. Z nerwów i z myśli, które nie dawały mi spokoju, w końcu zasnęłam ze zmęczenia.

To na szczęście był mój urlop. Matka była na Mazurach więc nie widziała tego syfu, to znaczy mnie i mieszkania. Coś upadło? To niech leży. Kot rzygnął w przedpokoju? Trudno. W niezmytych garnkach dochodziło do ewolucji cywilizacji grzybów...

Wizyta na Dolnej... samo myślenie o tym co mnie dręczy wprawia mnie w płacz, a ja tak bardzo nie lubię płakać, nie wśród ludzi. Ale od jakiegoś czasu miałam na to wyjebane. Tłumaczyłam w pracy, że po prostu to jeden z TYCH dni i tyle, dawali mi spokój. Pani terapeutka rozrysowała ze mną grafik, z trudem coś z siebie wydusiłam, bo byłam zbyt roztrzęsiona by mówić składnie. Ale sobie uświadomiłam jedno. Jak bardzo jestem żenującą osobą. Są przecież inni, z gorszymi problemami i jakoś dają sobie radę... a ja jestem taką sierotą, bezużyteczną jednostką. Nic nie potrafię. Chcę więcej, bardziej ale nie jestem w stanie nic z siebie dać i w ogóle po co ja tu jestem. Jestem zakładnikiem życia, które nijak mi nie odpowiada. Kazali mi wybrać między terapią a farmakologią, że terapia bardziej mi pomoże bo tylko wtedy będzie można zastosować odpowiednie leczenie. Już po wyjściu z gabinetu wiedziałam, że pogadanki w grupie to nie dla mnie. Boję się ludzi, boję się osądów, że będą oceniać i myśleć jak bardzo jestem beznadziejna i żałosna i w ogóle co to za moje fanaberie... miałam zgłosić się na kolejną wizytę... nie zgłosiłam się, to było za dużo dla mnie.

W tym czasie zrobiłam sobie kolczyk na klatce piersiowej i tatuaż. To pewnie forma mojej pokręconej terapii. To nie pierwszy raz kiedy się kaleczę. W gimnazjum próbowałam, ale cięcie ultracienkim skalpelem kurwa boli. Albo to przejaw potrzeby kontroli nad czymś na co jeszcze mam wpływ: moje ciało. Pilnuję wagi i wpadam w panikę gdy widzę 58+ kg.
Lustro czasami mnie nienawidzi. W sumie to za każdym razem gdy widzę swoje odbicie w jakiejś powierzchni widzę bliżej nieokreśloną strukturę jakiegoś kosmicznego ohydztwa. Czasami jest lepiej, ale przeważnie jest do kitu.

We wrześniu po moim kolejnym ataku nieuzasadnionego płaczu i wściekłości matka zapisała mnie do psychiatry. Poszłam. Rozryczałam się na wstępie bo była oschła. Od razu walnęłam z grubej rury, że każdego dnia budzę się z myślą "o boże, nie umarłam". Od razu chciała się pozbyć problemu i wysłać mnie na 14 dni na oddział zamknięty. A ja na to, że super, tylko po 14 dniach wypuszczą mnie i wrócę do tego samego syfu co teraz: do chorej matki, rozpadającego się mieszkania, do rodziny, która nie chce mnie zrozumieć, do pracy, która mnie dołuje i stresuje.  Potrzebowałam proszków, które wytłumią te myśli bo ja nie chcę umierać. Serio nie chcę. Dostałam Pramolan. To jak placebo, ale daje świadomość, że coś z sobą robisz, że jesteś na dobrej drodze. Kolejna wizyta i mocniejszy środek. Nie pamiętam dlaczego wtedy się poryczałam. "Groszy dzień". Trzecia wizyta: Alventa 75mg.

Dostałam też doraźnie Aflobam, po którym kręci mi się w głowie, jak np teraz,

To już miesiąc kiedy biorę antydepresanty. Czy jest lepiej? Szybciej się uspokajam, tłumię te myśli, które powodują moje zdenerwowanie. To tak jakby ktoś zainstalował mi w głowie firewalla: nawet jeśli coś się dostanie, jest to w miarę szybko odizolowywane i użytkownik nawet nie orientuje się, że coś mu się psuje.

Szczerze, wolę tą opcję niż gadanie i terapie.

Niestety 21 grudnia idę na spotkanie z psychologiem. Wzięłam wolne. Stresuję się przed spotkaniem nowych ludzi. A po spotkaniu mogę się psychicznie rozłożyć i nie być w stanie pracować.

A tak, pracuje normalnie ale nie mam do tego chęci. Nie wiem po co coś robię. Działam na automacie. Czuje sie przeraźliwie samotna w tym. Wiem, że są inni, ale jakoś mi to nie pomaga.

Nie chcę się zabijać, ale jeśli ktoś da mi nabity i odbezpieczony pistolet, nie zawaham się go użyć, bo nic mnie już nie obchodzi.

No ok, lepiej się czuję gdy piszę opowiadania do postaci, które wymyślam. Czasem. Nawet ostatnio też dużo pisałam, ale moje zrywy twórcze znikają i pojawiają się nagle i to też jest męczące. Chciałabym stabilności, oparcia.

Jestem w dżungli, mam duszę wojownika. Proszki to mój kij, którym się bronię przed wszystkim. Muszę po prostu to przetrwać. Muszę.