Urodzona prawdopodobnie około 1312 roku w Castres, w południowej części Francji. Została porzucona przez rodziców z powodu przesądu, według którego gdy rodzą się bliźnięta to w ciele jednego z nich znajduje się pierwiastek Zła, a w drugim Dobra. A, że dodatkowo jedna z dziewczynek miała jaśniejszą skórę, włoski i oczka, zupełnie nie pasujące do rodzinnych cech, to właśnie René, a nie jej siostra, została porzucona.
Kwilenie szarookiej dziewczynki echem odbijało się w Pirenejskich górach, ale jej wołanie o pomoc nie pozostało bez odpowiedzi. Znalazł ją jeździec, sługa pana zamku Donjon Lacataye w Mont de Marsan [Akwitania]. Dlaczego zdecydował się ją uratować? Może to był przypływ czystego altruizmu, a może wspomnienie o czymś co sam kiedyś utracił lub nie mógł mieć? Tego nigdy się nie dowiedziała. W kilka tygodni Jean Moreno i od teraz jego adoptowane dziecko dotarli na zamek.
Od małego wiadomo było, że z René nigdy nie będzie dobrą i posłuszną żoną. Być może było to po części winą Jean'a, który nie potrafił wychować jej jak córki. Damy na zamku nawet nie próbowały wchodzić w drogę tej małej diablicy. Już jako kilkuletnie dziecko zaczęła się nosić jak chłopiec. Żadne prośby, groźby ani kary nie były w stanie tego zmienić. Pod okiem przybranego ojca zaczęła więc uczyć się walczyć mieczem i jeździć konno. Oprócz tego ojciec wpajał jej zasady jakimi powinna się kierować w życiu, skoro już zdecydowała się przyjąć taką a nie inną rolę. Między innymi to, że niehonorowym jest atakować bezbronnego, a jednocześnie nigdy nie powinno się ufać innowiercom, którzy zagrażają prawdziwej wierze oraz całemu chrześcijańskiemu światu.
Wraz z wiekiem i wzrastającymi umiejętnościami, René zaczęła zwracać na siebie uwagę pana zamku, hrabiego Vittorio d'Marsan, który postanowił oficjalnie przyjąć ją w poczet swoich sług. Był to niemały zaszczyt, a Jean'a wprost rozpierała duma. Tym sposobem w wieku zaledwie 12 lat René została ghulem, tak samo jak jej ociec kilkadziesiąt lat wcześniej.
Ale wraz z zaszczytem przychodzą też i obowiązki, a te na początku nie były tak dostojne jak można by sobie to wyobrażać…
Już w rok później uczestniczyła w wyprawie jaką zorganizowali pobliscy możnowładcy przeciwko inwazji arabskiej jaka miała miejsce w Hiszpanii od VIII wieku. Wyprawa trwała dobrych kilka lat i przyniosła wymierne korzyści, a René przekonała się, że walka o ideały nie zawsze jest tak czysta. Wręcz mitycznym okrucieństwem na polu walki wsławił się syn hrabiego, baron François d'Marsan, z którym później René będzie konkurowała o względy hrabiego, a także będzie miała poważniejsze porachunki do załatwienia. Ale bez względu na to co inni kamraci wyprawiali, René nie dała się ponieść bitewnemu szału i zawsze walczyła honorowo. Szybko awansowała w szeregach, a podwładnych którzy zachowywali się jak zwykli bandyci surowo karała. Cały czas jednak musiała zachowywać pozory, że jest mężczyzną. W tamtych czasach nie było mile widziane aby kobieta przyjmowała męskie role. Co prawda czasy Inkwizycji miały dopiero nadejść, ale po prostu z zwykłego faktu iż mężczyźni nie przeboleli by, że rządzi nimi kobieta, René ukrywała swoją tożsamość. Jedynie jej ojciec, hrabia oraz zaufany przyjaciel Bernard znali prawdę. Na szczęście René walczyła lepiej niż niejeden mąż więc zbytnich podejrzeń wobec niej nie wysuwano. Zresztą, to by było całkowicie irracjonalne!
Po czterech latach wojaży, wyprawa wróciła do Francji. W nagrodę za zasługi oraz godną naśladowania postawę prawdziwego obrońcy wiary chrześcijańskiej René została przemieniona w wampira. Może się wydawać to całkowicie nienormalnym, że wampiry jako stworzenia przeklęte, bronią wiary chrześcijańskiej, ale w tym szaleństwie jest metoda: przecież Kainita nie musi zabijać każdego człowieka na którym się pożywia, a dzięki wydłużonemu życiu może zdziałać o wiele więcej dla dobra ogółu. Takie uzasadnienie miało logiczny sens dla René. Jednak jakiekolwiek uzasadnienie swej decyzji by nie przyjął jej wampirzy ojciec, to jego syn i następca wpadł w furię na wieść, że hrabia ma teraz nowe dziecko. Na nic zdały się tłumaczenia Vittorio, że François nadal jest jego głównym spadkobiercą. Na nic zdało się przekonywanie René, że niczego nie oczekuje od ojca. François trzy noce po spokrewnieniu René opuścił domostwo hrabiego. Potem krążyły pogłoski, że jest w komitywie z sekciarzami z Autarkis. Hrabia wysłał sługi na jego poszukiwania, w których nawet René wzięła udział. Poszukiwania trwały ponad 50 lat. Wydawało się jakby François zapadł się pod ziemię.
W tym czasie jej przybrany ludzki ojciec zmarł na dżumę, a poszukiwania François doprowadziły ją do spotkania z własnym lustrzanym odbiciem, siostrą, która o ironio, również stała się wampirem, ale z tak zwanego, konkurencyjnego klanu, Lasombra.
Wkrótce życie na zamku wróciło do normy, a było czym się zająć, bo wojna stuletnia była w pełnym rozkwicie. Idealne wręcz czasy dla żołnierza jakim stała się René. Ale z punktu widzenia wampira, 100 lat to całkiem mało. Wraz ze zmieniającymi się czasami, zmieniały się też strategie przeprowadzanych bitew, a wprowadzenie dział armatnich w wojskowe szeregi było w pojęciu René czymś niegodnym. Lepiej oddać honor wrogowi zabijając go w tradycyjnej walce niż z daleka. Nigdy nie przepadała też za balistami, a łuczników w najlepszym razie traktowała z dystansem.
Na szczęście relacje z ojcem ulegały znacznej poprawie. Porzucił on nadzieję na odnalezienie i pojednanie z synem, więc to René uczynił swoją spadkobierczynią. Postanowił jednocześnie zaczął powoli się wycofywać z życia publicznego, zarówno ludzi jak i wampirów, nie mniej nadal miał ogromne wpływy w okolicznych domenach.
Pod koniec lat 90tych XV wieku, René udała się wraz ze sprzymierzonymi armiami katolickich królów na podbój, a raczej odbicie z rąk muzułmanów, kolejnych miast w Hiszpanii. W grudniu 1489 podczas oblężenia Almerii, René wpadła w zasadzkę urządzoną przez François, który przekupił jej sługi. Skąd o tym wiedziała? Ano ostatnie co usłyszała przez ostrzelaniem zamkowego wzgórza z armat przez jednego ze zdrajców, wampira Miéll'a usłyszała jego krzyk:
„Pozdrowienia od François!"
Los jednak albo bardzo lubi René, albo wręcz jej nienawidzi, bowiem nie zginęła. Przez kilka dni próbowała się wydostać. Na próżno. Śmierć nie była opcją jaką tolerował jej umysł, znalazła w głębi wzgórza bezpieczną jamę i zapadła w letarg. Nie wiedziała kiedy się obudzi.
Z czasem zaczęły docierać do niej jakieś szmery. Odgłosy życia. Zapach ludzi. Zmysły odżywały, a głód krwi zaczął o sobie dawać znać. Przebudziła się. Z trudem wygrzebała się spod stosu kamieni, ziemi, ruin.
Jej oczy próbowały dostrzec coś w ciemności. Przedostała się do jakiejś jamy, palcami wymacała jakąś dziwną strukturę. Coś, czego wcześniej tu nie było. Przynajmniej tak jej się wydawało, ale pamięć po tylu latach zawodna jest. Gorączkowo zaczęła iść wzdłuż dziwnej struktury. Ślepy zaułek. Wiedziała, że jeśli teraz się nie wydostanie to czeka ją niechybna śmierć. Zaczęła drapać, bić, kopać, przebijać się przez ścianę. Usłyszała szum fal. To chyba był jakiś kanał. Po kilku godzinach w końcu udało jej się zrobić na tyle duży otwór by móc się przezeń przecisnąć. Tak, to był kanał rzeczny. Odór ryb to potwierdził. Ale to inny zapach nie dawał jej spokoju. Ludzie. Ale to ten specyficzny zapach człowieka w sile wieku, mężczyzny ją prowadził. Znalazła ich obu pod mostem, śpiących przy palenisku. Jeden był starszy, drugi mógłby być jego synem. Głosy z dobiegające z góry nakazywały jej ostrożność, ale głód był większy. Podkradła się i najdelikatniej jak mogła, wpiła się w kark bezdomnego starca. Wtem młody towarzysz przebudził się:
„Co ty kurwa robisz?!"
René oderwała się od ledwo żywego starca.
„Pomocy!" - krzyknął, jednocześnie sięgnął po kawałek starej belki i zamachnął się na René - „Odwal się od niego świrze! POMOCY!!" - przywalił jej w głowę. Ledwie odchyliła twarz, zadrasnął ją, ale ranka prawie od razu się zasklepiła.
„Kur..." - odrzucił belkę i cofną się o krok. René dopadła goi potężnym pchnięciem rzuciła o ścianę. Chłopak stracił przytomność, ale zaalarmowani ludzie już zbiegali z góry. Ukryła się w wyłomie i obserwowała następne sceny. Niezbyt dobrze znała hiszpański, ledwo go pamiętała. Dopiero po chwili zorientowała się, że ludzie ci byli inaczej ubrani niż ona. Nie chodzi o to tylko, że nie byli żołnierzami. Ich stroje całkowicie różniły się od tego co widziała w swoich czasach.
Zastanawiała się ile lat upłynęło.
Chłopak ocknął się, zaczął coś bredzić, ale zabrani chyba mu nie wierzyli i powalili go na ziemię. Nagle usłyszała przeraźliwy odgłos. Nigdy czegoś takiego nie słyszała. Dźwięk był krótki, przeszył jej świadomość na wskroś. Pojawili się mężczyźni w podobnych ubraniach. Jeden zaczął wypytywać ludzi, drugi skuł chłopaka i rozejrzał się po okolicy. Do tłumu na dole dołączyła para innych ludzi, również w mundurach, ale odmiennych od tamtych. Te były czerwone z żółtym pasem na wysokości piersi. Schylili się nad starcem, badali go. W końcu wzięli go na nosze i zanieśli na górę. Chłopak przez chwilę się szarpał, dostał pałką w podbrzusze i już nie protestował gdy go prowadzili. Logika podpowiadała jej, że tamci ludzie obwinią za to co się wydarzyło tego biednego chłopaka. Nie mogła na to pozwolić, a jednocześnie nie mogła dać się złapać. Postanowiła śledzić.
Wyszła na górę.
Szok.
Jej oczom ukazał się zgoła odmienny krajobraz niż pamiętała. Część budynków jeszcze była w stanie rozpoznać. Na wzniesieniu stał, odbudowany teraz zamek, a nieopodal kolegiata, która w jej czasach służyła jej i jej ludziom za szpital polowy. Ale reszta? Co się stało? Budynki sięgają teraz kilkudziesięciu metrów. Po drogach, pokrytych dziwną skałą poruszały się z niebywałą szybkością i precyzją pojazdy. Bez zaprzęgu! Do jednego z nich wsiedli umundurowani i wsadzili na tył chłopaka.
Przerażona, ciekawa i chłonąca nowych doznań podążyła za nimi. Była już późna godzina. Niedługo wstanie świt. Kilka razy prawie ich zgubiła, ale w końcu zatrzymali się przy niewielkim paśmie czteropiętrowych kamienic, na skraju miasta. Było za mało czasu by coś zrobić. Postanowiła ukryć się na dzień w piwnicy jednej z kamienic...
Następnej nocy wybrała się na polowanie. Tym razem była ostrożniejsza. Wróciła pod strażnicę miejską. Wahała się czy wejść do środka, ale sumienie nie dawało jej spokoju. Poczekała aż w budynku trochę ucichnie i weszła pewnym krokiem... bocznymi drzwiami. Skradając się i kryjąc jakimś cudem uniknęła spotkania ze strażnikami. Za jej czasów więźniów trzymało się w lochu. Ha, przynajmniej to się nie zmieniło... poza zdecydowanie lepszymi warunkami.
Chłopak leżał na pryczy w ostatniej celi po lewej stronie. Nie spał, ale nie był zbyt świadomy. Trząsł się. Prawdopodobnie był chory. Zamek w kracie nie wyglądał zbyt solidnie. René wyciągnęła sztylet. Trochę pomocowała się z zamknięciem, które po dłuższej chwili w końcu ustąpiło z lekkim zgrzytem. Chwila nasłuchiwania. Chyba nikt się nie zorientował.
„Wstań." - nie zareagował - „Wstań do jasnej cholery." - przewrócił tylko oczami. Wzięła go za chabety i wyprowadziła na korytarz. Kilka minut później szli, a raczej René prowadziła towarzysza ulicami Almerii.
„Jak się nazywasz?" - spytała, nie odpowiedział. Tylko coś wymamrotał. Zgiął się w pół i zwymiotował na bruk. - „Cholera." - podciągnęła go do góry - „Idziemy dalej, za kilka godzin wstanie nowy dzień. Na razie chyba potrzebujemy siebie nawzajem." - uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż do niego.
Doszli w końcu do gotyckiej kolegiaty, która stała tu już w czasach gdy René wraz ze swoim oddziałem oblegała wzgórze i pobliski zamek. Poza oświetleniem nic się nie zmieniło. Dzięki Bogu. Gdyby oddychała, westchnęłaby. Przypomniała sobie, że pod kolegiatą znajdowało się tajemne przejście do zamku. Zeszli do piwnic starając się nie hałasować, co przy obecnym stanie chłopaka było dość trudnym zadaniem. Jak się okazało, przejście było tylko zastawione starymi gratami, a stara podmurówka wręcz kruszyła się w oczach. Wepchnęła chłopaka do środka i znalazłszy odpowiednie miejsce na dniowanie, wolała nie ryzykować i ogłuszyła porządnie swojego towarzysza i związała najlepiej jak umiała.
Następnej nocy Rafael jakoś doszedł do siebie i z niemałą trudnością, oboje zdołali się porozumieć. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał, ale przekonał go akt, którego dokonała René. Powiedziała mu, że nie może go wypuścić z tą wiedzą, którą otrzymał i musi przyjąć swoisty chrzest z jej krwi.
Ale to co dostał, to nie była zwykła krew. To było coś lepszego niż to co do tej pory brał…
Opuścili kolegiatę i ruszyli w drogę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz